środa, 17 lipca 2019

Projekt edukacja

Historia, którą Wam opowiem, zaczęła się w czeluściach gmachu przy placu Borna. Nie jest to, co należy zaznaczyć już na wstępie, zwykły budynek - kryje bowiem w sobie kilometry korytarzy, zakamarków i pracowni, których nie powstydziłby się dr Frankenstein. Wszystko to tworzy klimat mroczny i fascynujący zarazem, który można przyrównać chyba tylko do laboratoriów szalonych naukowców pracujących w dziewiętnastym wieku, usiłujących wyrwać naturze podstawowe prawa nią rządzące, a następnie ujarzmić je w celach mniej lub bardziej szlachetnych. Właśnie tymi korytarzami przechadzali się przybyli przedwcześnie na spotkanie członkowie naszego koła, rozważając z nudów problemy podświadomie narzucane przez demony tych wnętrz, takie jak, w moim przypadku, kwestia świadomości obwodów elektrycznych, do czego bodźcem była rzecz z pozoru błaha – świdrujący dźwięk starych transformatorów zasilających jarzeniówki rzucające trupioblady blask na sfatygowane podłogi Instytutu i zmarszczone czoła studentów. Gdy wybiła siedemnasta, a wszyscy dotarli na miejsce, Anna ogłosiła początek zebrania. Temat swą prozaicznością kontrastował z brutalnie przerwanymi korytarzowymi strumieniami świadomości -  mieliśmy dyskutować o najbliższym projekcie edukacyjnym. Kontrast ów wprowadził mnie w odrętwienie i tym razem, zapewne z powodu wspomnienia o uczniach, skierował moje myśli ku nieetycznym eksperymentom na dzieciach dokonywanym zarówno przez biologów domorosłych, jak i tytułujących się profesorami. Z tego stanu wyrwało mnie pytanie rzucone przez którąś z członkiń:


– No, to jakieś pomysły?

Jak nietrudno się domyślić, mając myśli zajęte takimi sprawami, trudno mi było rzucić błyskotliwym pomysłem niczym asem z rękawa, toteż postanowiłem od tego czasu przynajmniej przysłuchiwać się rozmowie. Wynikło z niej, że większość uczestników zebrania jest za zorganizowaniem lekcji w szkole podstawowej. Wspomnienie o ośmioletniej podstawówce wywołało u mnie poczucie starości, tak nietypowe przecież dla dwudziestodwulatka, ale choć trochę usprawiedliwione tym, że sześcioletnie podstawówki wraz z gimnazjami już przecież przestały istnieć. Nie chcąc pozostawać w tyle z pomysłami, jąłem zastanawiać się, jakie to zajęcia z biologii sprawiły mi największą radość w czasach szkolnych. Dość szybko przypomniałem sobie oznaczanie jakości wody w potoku Jawornik na podstawie podstawowych parametrów chemicznych i składu gatunkowego bentosu. Stanęły mi przed oczami wybredne jętki zwane jednodniówkami, wstrętne pijawki i ciekawsko wyglądające ze swoich domków larwy chruścików.

- Eureka! - zakrzyknąłem nieświadomie, dziwiąc się spojrzeniom z całej sali wycelowanym w moją stronę.
- Yyyyy... Ten... Co powiecie na hydrobiologię? - rzekłem nieco zmieszany, nieśmiało licząc jednak na swój autorytet prowadzącego fakultet z ekologii we wrocławskiej „czternastce”.
- Świetnie, niedawno mieliśmy o tym zajęcia! - padło z ust Zofii.



Ostatecznie udało nam się ustalić, że przygotujemy plansze do oznaczania gatunków zawierające informacje o stanie zanieczyszczenia wody, na który wskazuje występowanie tych organizmów. Niestety trzeba było porzucić pomysł oznaczania fosforanów i azotanów ze względu na koszty, postanowiliśmy jednak wypożyczyć chociaż pehametr, by pokazać uczniom coś nieco więcej niż same organizmy. Trzeba było tylko ustalić podział obowiązków związanych z projektem.

- No, to ja pójdę zebrać próbki, kto idzie ze mną? - powiedziałem oplatając wzrokiem całą salę, licząc na zgłoszenia, ale w pierwszej chwili na twarzach dostrzegłem jedynie zdziwienie, spowodowane prawdopodobnie tym, że student genetyki chce łazić po jakichś bajorach.
- Ja chętnie. - odparła Anna, nasza sekretarz, moja towarzyszka doli i niedoli w trudzie zbierania danych do projektu „Wrocławskie parki pod lupą”, zwiastunka trudu i ciężkiej pracy.
- Ideolo. - tą jakże rozbudowaną wypowiedzią wyraziłem swoją aprobatę dla zaangażowania Ani.

Czując się usatysfakcjonowany swoją dotychczasową aktywnością na zebraniu, powróciłem do poprzednich myśli. W związku z tym korciło mnie, żeby podyskutować trochę o tych obwodach elektrycznych. W wielkodusznym geście powstrzymałem się jednak, mając na uwadze cenny czas uczestników zebrania, który, odmierzany zupełnie niepasującym do tego wnętrza nowym zegarem na baterie, zdawał się płynąć nieporównywalnie szybciej w stosunku do tak niedawnej przecież chwili oczekiwania przed salą.

- Oto wyzwanie dla pracujących tu fizyków! - pomyślałem i czekałem tylko na zakończenie spotkania, na którym ustalono jeszcze, że zajęcia będą podzielone na część teoretyczną i praktyczną. Czas ten nie okazał się zbyt długi, zatem po zebraniu mogłem pozwolić sobie na krótką przechadzkę po korytarzach Instytutu i na chwilę oddać się rozmyślaniom leżącym na pograniczu nauki i filozofii bez obaw, że spóźnię się na kolejne zajęcia tego dnia.


*


Telefon obudził mnie entuzjastycznymi fanfarami o nieludzkiej szóstej pięćdziesiąt. Zakląłem siarczyście, po czym zacząłem zastanawiać się, po co miałbym wstawać tak wcześnie. Po kilku sekundach intensywnego eksploatowania ścieżek neuronalnych zdałem sobie sprawę, że nadszedł sądny dzień zebrania próbek i przeprowadzenia lekcji. Nie mając czasu na jedzenie śniadania, zaparzyłem sobie kawę, wykonałem poranną toaletę i przebrałem się w strój, który możecie podziwiać na zdjęciu. Mam to szczęście, że mieszkam niecałe 10 minut pieszo od miejsca poboru próbek, nie musiałem więc korzystać z komunikacji miejskiej i mogłem nieco orzeźwić umysł porannym, rześkim powietrzem. Na miejscu była już oczywiście (prawie) zawsze punktualnie wyposażona w sprzęt Anna, zaczęliśmy więc szukać dobrego miejsca do pobrania organizmów bentosowych. Jakaż była moja radość, gdy okazało się, że trzeba wejść na środek stawu, co oznacza mniej więcej poziom wody nieco powyżej kolan! Niestety w programie genetyki i biologii eksperymentalnej z oczywistych względów brak takich rozrywek, toteż, mimo wyjazdów z SKN Ekologów, zdążyłem zatęsknić za zmoknięciem i ubłoceniem w terenie. Wprawiło mnie to w entuzjastyczny nastrój, co nie pozostało bez wpływu na moje nastawienie do prowadzenia lekcji mniej więcej godzinę później. Po zebraniu pokaźnej ilości materiału, udaliśmy się do mieszkania, bym mógł przebrać się w coś nieco bardziej wyjściowego i poszliśmy się na przystanek tramwajowy, by dotrzeć do szkoły, w której mieliśmy przeprowadzić zajęcia.




Na ulicę Górnickiego, przy której mieści się SP nr 84 imienia Obrońców Pokoju dotarliśmy z kilkunastominutowym zapasem. Na miejscu powitaliśmy się ze współprowadzącymi - Patrycją i Hubertem, a następnie ustaliliśmy z nauczycielką biologii plan wyjścia do parku Tołpy. Uczniowie byli już przez Anię i Patrycję zapoznani z ideą bioindykacji, więc bez zbędnych ceregieli przeszliśmy nad staw w parku Tołpy. Tam pokazaliśmy, jak mierzy się przejrzystość wody krążkiem Secchiego i daliśmy co odważniejszym spróbować swoich sił w odnajdywaniu larw żyjących w bentosie. Niestety nie mogliśmy wpuścić dzieci na środek stawu, zatem musiały zadowolić się pobieraniem materiału z brzegu. Ograniczyło to wprawdzie liczbę odnalezionych organizmów, wzmogło za to satysfakcję tych, którym się udało wyłowić kilka larw jętek.

Po powrocie do sali pokazaliśmy uczniom, jak mierzy się odczyn wody, a następnie podzieliliśmy ich na grupy i przekazaliśmy materiał pobrany w Parku Szczytnickim. Pierwszym ich zadaniem było postawienie hipotezy na temat stanu czystości analizowanej wody. Przypomnieliśmy oczywiście, że hipoteza może być błędna, daliśmy jednak pewne wskazówki co do tego, jakiej czystości można się spodziewać - powiedzieliśmy kilka słów o lokalizacji akwenu i poprosiliśmy uczniów o powąchanie próbki osadu dennego pachnącego świeżą wonią siarkowodoru, ponadto podaliśmy zmierzoną przez nas przejrzystość. Po tym wprowadzeniu, uczniowie zajęli się swoimi próbkami. W identyfikacji bioindykatorów pomogły im przygotowane przez nas plansze i lupy. Dzieci wykazały się niemałym zainteresowaniem, dopytywały o poszczególne organizmy. Naprawdę dobrze poradziły sobie z zadaniami i w efekcie, po krótkim przypomnieniu podstawowych zasad tolerancji ekologicznej, wszystkie grupy wyciągnęły wniosek o średniej jakości wody stawowej z Parku Szczytnickiego. Należy tutaj zwrócić uwagę na nieocenioną pomoc nauczycielki biologii, pani Jolanty Michalec, która pomogła nam w zapanowaniu nad klasą, sama będąc żywo zainteresowana prowadzoną przez nas lekcją. Podziękowania składamy także na ręce dyrekcji SP nr 84 za zgodę na przeprowadzenie zajęć, pracownikom Katedry Ekologii, Biogeochemii i Ochrony Środowiska za użyczenie krążka Secchiego oraz pracownikom Zakładu Geologii Stosowanej, Geochemii i Gospodarki Środowiskiem za użyczenie pehametru.




*

Tak kończy się ta opowieść o tajemniczym budynku i projekcie w nim wymyślonym. Pozostaje mieć nadzieję, że jego wnętrza staną się inspiracją do następnych działań, spotkań i przemyśleń. Co do obwodów elektrycznych - może to my jesteśmy komputerami zamkniętymi w podziemiach jakiegoś Instytutu?


Na koniec kilka zdjęć z naszego projektu plus podziękowania od szkoły.








Autor artykułu: Filip Borkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz